Pracownicy sklepów spożywczych to też ludzie, jednak często ludzie zapominają o tym fakcie. Frustrację dnia codziennego czy problemy są przelewane na pracowników, którzy jedynie wykonują swoje obowiązki. Praca fizyczna i docinki sprawiają, że łzy potrafią cisnąć się nam do oczu.
Pan Stefan z Zielonej Góry wybrał się do supermarketu. Przy kasie zwrócił uwagę na młodą kasjerkę, która wyglądała na wyjątkowo zmęczoną osobę. Staruszek postanowił zażartować i powiedział, że widzi jej zmęczenie, więc pozwala iść jej do domu, gdzie mama czeka na nią z obiadem. Okazało się, że żart nie wywołał żadnych pozytywnych emocji i po zakupach mężczyzna oddalił się skruszony, jednak zaraz usłyszał słowa kasjerki, której popłynęły łzy.
Proszę pana, jak to jest miło, jak się pan tak ładnie do mnie zwraca. Pan sobie nie zdaje sprawy, z jakim chamstwem się spotykamy
Od tej pory pan Stefan postanowił, że zawsze napomknie jakieś miłe słowo w stronę pracowników sklepu.

Mamy również wypowiedzi innych pracownic sklepu:
Nie widzę w tym zajęciu już niczego pozytywnego. Zarobki są bardzo niskie, trudno o pełny etat, pracy coraz więcej, klienci coraz bardziej chamscy i nie ma perspektyw na poprawę. Kiedyś lubiłam to robić, bo przynajmniej nie siedziałam w domu i cokolwiek mogłam zarobić. Lubiłam kontakt z ludźmi. Człowiek jednak szybko się wypala. Tego nie można robić dłużej, niż przez rok, maksymalnie 2 lata. Później dostaje się dreszczy na samą myśl, że trzeba tam wrócić. Ja jestem na etapie, że przestałam robić sama zakupy i zlecam to innym. Mam alergię na sklepy, bo kojarzą mi się ze znienawidzoną pracą. Przyznaję uczciwie – kiedy zbliżam się do mojego sklepu, to dosłownie chce mi się wymiotować – wyznaje.
– Bez przerwy mają pretensje, krzyczą, pouczają, straszą skargami. Ciągle słyszę, że jestem tylko sprzedawczynią, że się nie znam, nic nie robię, a burdel w sklepie zrobiłam sama. Sympatycznych klientów mogę policzyć w ciągu dnia na palcach jednej ręki. Na nich przypada 200 innych chamów. Trudno nie zwariować – twierdzi.
– Jestem pracownicą sieciówki odzieżowej. Wiele studentek się tym zajmuje, bo tak najłatwiej zacząć. Dostajesz umowę zlecenie, grosze wypłaty i cieszysz się, że masz co robić. Bo co innego możesz? Pozostaje fast food albo dalsze żerowanie na rodzicach. Od smażenia frytek wolałam wieszanie ciuchów, więc wybrałam to. Po 3 miesiącach nie ma już we mnie dawnego zapału. Często płaczę. Głównie z bezsilności, że jestem tak źle traktowana przez klientów. Nastroju nie poprawia fakt, że prędko niczego innego nie znajdę. Trudno o inne zajęcie, gdzie można sobie ustalać godziny i jakoś to pogodzić z nauką. Ale czy wytrzymam jeszcze psychicznie? Szczerze wątpię – żali się.
Czytając te wypowiedzi, przechodzą nas ciarki. Apelujemy o to, by traktować każdego człowieka z należytym szacunkiem, gdyż dobro do nas wróci, a może ktoś właśnie tego potrzebuje.
Zobacz także:
Jeden komentarz